Tytuł:
"Kot Alchemika"
Autor:
Walter Moers
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość
stron: 376
Ocena: 6/10
Po książkę sięgnęłam, bo
uwielbiam koty.
Co prawda ta pozycja nie mówi o kocie,
choć tak wskazuje tytuł, lecz o krocie. Jaka jest różnica? W
sumie niewielka, ale bardzo znacząca. Krot od kota różni się tym,
że ten pierwszy rozumie wszystkie języki świata oraz umie się
nimi posługiwać. To mu ułatwia życie które, za sprawą pewnego
przeraźnika, staje się zagrożone.
Krot Echo, po tym jak zmarła jego
właścicielka, traci dach nad głową oraz stały dopływ
pożywienia. Błąka się po ulicach Sledwai głodny i przerażony,
nękany przez sfory bezpańskich psów. Przeraźnik Eisspin, który
znajduje go w stanie agonii, proponuje mu układ. W zamian za jego
kroci tłuszcz, alchemik przez miesiąc będzie go karmił
najlepszymi kąskami i wyszukanymi potrawami. Echo choć wie, że
kupuje sobie tylko trochę czasu, zgadza się na propozycję
alchemika. Związany umową Echo, który z każdym dniem nabiera
coraz więcej sił (oraz tłuszczu), zaczyna zdawać sobie sprawę ze
swojego mało komfortowego położenia. W obliczu zbliżającej się
pełni księżyca, kiedy to umowa ma się spełnić, Echo z uporem
szuka innego wyjścia z sytuacji.
Czy nowo poznani przyjaciele w postaci
sowy, ostatniej Przeraźnicy w Sledwai oraz gotowanego upiora pomogą
mu pokonać alchemika oraz uratować jego życie? Czy dni Echa są
już policzone i nie ma dla niego ratunku przed nieobliczalnym
Eisspinem?
Książki Waltera Moersa są
oryginalne. Bardzo barwny język, którym autor opisuje stworzony
przez siebie świat, powoduje czasami znużenie, ale dzięki temu
zabiegowi z każdej strony książki atakuje nas mnóstwo zapachów
oraz smaków. Nie raz czytając o wyszukanych potrawach jakie Eisspin
serwował krotowi ciekła mi ślinka, a kiszki grały marsza. Przez
to świat wykreowany w książce staje się bardzo realny.
Książki tego autora wyróżnia
jeszcze jeden element. Ilustracje. Jest ich bardzo wiele i dodają
powieści efekt tajemniczości czasami nawet przerażają. Moers ma
dość specyficzny styl pisania. Czytając „Miasto śpiących
książek” miałam kłopot z przebrnięciem przez kilka (albo nawet
kilkanaście) pierwszych stron. To właśnie barwność języka oraz
długość zdań powodował lekkie znudzenie. Ale z każdą kolejną
stroną, coraz bardziej doceniałam jego sposób pisania. Z „Kotem
alchemika” jest podobnie. Jednak wiedząc, że apetyt rośnie w
miarę jedzenia, nie zrażałam się na początku i książka mi się
podobała. A jeśli ktoś jeszcze kocha koty (przepraszam, kroty),
tak jak ja, to już w ogóle pozycja obowiązkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.